Ponieważ mamy kontakt z klientami, niejednokrotnie pytają nas o takie „ubezpieczenie za pobyt w szpitalu i operacje”. Co się kryje za takim konstruktem? Czego tak naprawdę oczekujesz od swojego ubezpieczyciela, jeśli szukasz takiej ochrony? I – czy warto faktycznie interesować się takimi produktami? Dzisiaj się nad tym zastanowimy.
Tak – jeśli interesuje Cię takie ubezpieczenie, to prawdopodobnie oczekujesz ubezpieczenia grupowego. A jeśli szukasz takiej polisy
samodzielnie, to pewnie Twój zakład pracy nie oferuje pracownikom przystąpienia do grupówki, Ty słyszałeś co nieco o takiej polisie i zdecydowałeś się przystąpić akurat do niej. Powodów jest kilka: niska składka i gotowy pakiet świadczeń (nie trzeba przebierać w dodatkowych opcjach) to tylko dwa najczęstsze.
Oczywiście to się tyczy ubezpieczeń grupowych zawieranych w zakładzie pracy. Tych nie negujemy. Takie ubezpieczenia grupowe:
-
znakomicie nadają się dla tych wszystkich, którzy mają rodziny, a jednocześnie boją się jakiegoś wypadku w pracy, ciężkiego zachorowania, pobytu w szpitalu, który by przez długi czas (a może na stałe…) wyeliminował ich z możliwości prowadzenia pracy zarobkowej;
-
dają dobry i szeroki pakiet świadczeń szpitalnych i zdrowotnych – który na głowę bije NFZ;
-
dają możliwość objęcia członków rodziny. W najszerszym zakresie możesz objąć ubezpieczeniem również swoich rodziców, teściów, dzieci, etc. Możesz również otrzymać świadczenie z tytułu ubezpieczenia dziecka.
Tylko że ubezpieczenia grupowe mają kilka mankamentów. Największy z nich to niska suma ubezpieczenia, która z reguły wynosi około 30 tysięcy złotych…
A teraz uświadomcie sobie, że indywidualne ubezpieczenia grupowe mają jeszcze mniejsze świadczenia. W takich ubezpieczeniach (czy to zawieranych samodzielnie – na zasadzie: przychodzę do grupówki, bo u mnie w pracy tego nie ma – albo na zasadzie indywidualnej kontynuacji ubezpieczenia grupowego, jakie miałeś w zakładzie pracy) z reguły suma ubezpieczenia potrafi być nawet o 70% niższa, niż w grupówkach, zawieranych w zakładach pracy! I to wcale nie z mniejszą składką (bo chyba mniejsza składka już być nie może…).
Czyli może – zamiast zawierać polisę, która jest od wszystkiego (i mam wrażenie – trochę jednak od niczego…) to może jednak lepiej zainteresować się ubezpieczeniem na życie, które faktycznie na coś się przyda? Tak jest chociażby z terminowym czy bezterminowym ubezpieczeniem na życie, z ubezpieczeniem na życie i dożycie i z innymi produktami. Po pierwsze, tam składka wcale nie jest tak wysoka, jak ją się maluje (sto złotych miesięcznie – ledwie dwa razy więcej od przeciętnych grupówek i ich bardzo słabych indywidualnych kontynuacji). Po drugie, ustalenie zakresu ubezpieczenia też nie jest takie trudne w rzeczywistości. W końcu przecież – od czego jest agent ubezpieczeniowy?